31 sierpnia 2021 r. ostatni żołnierze USA opuścili lotnisko w Kabulu, kończąc tym samym najdłuższą wojnę w historii USA. Dla Talibów – których Amerykanie zbrojnie odsunęli od władzy 20 lat temu – stało się to okazją do świętowania zwycięstwa nad USA i końca zachodniej okupacji, co utożsamiają z przywróceniem suwerenności. Dla Europy i Ameryki to wizerunkowa klęska, ale także pytanie o formułę relacji z Afganistanem pod rządami Talibów.

Afganistan nigdy nie był krajem w pełni scentralizowanym, a wysiłki centralizacji władzy państwowej zarówno za czasów okupacji sowieckiej jak i amerykańskiej nie przyniosły trwałych rezultatów. Rząd w Kabulu nie panował nad całością terytorium Afganistanu.

Projekt pod nazwą „Islamski Emirat Afganistanu” może dla samych Afgańczyków oznaczać powrót brutalnych rządów jakie znamy z lat 1990-tych oraz bezpardonowego łamania wolności obywatelskich i praw człowieka, w tym szczególnie praw kobiet. Z drugiej strony, Talibowie stoją przed ogromnym wyzwaniem, jakim jest ruina gospodarcza i ubóstwo większości społeczeństwa. Żeby funkcjonować jako państwo potrzebują też uznania przynajmniej części mocarstw regionalnych i tych globalnych, w tym np. Rosji i Chin. To daje pewną nadzieję na większy pragmatyzm Talibów i mniejszy ekstremizm niż ten znany z przeszłości.

 

 

Przyczyny klęski Zachodu

W 2001 roku zasadniczym celem inwazji na rządzony przez Talibów Afganistan było zniszczenie Al-Kaidy, która ulokowała tam swoją główną siedzibę i centrum szkoleniowe. Talibowie odmówili wydania Osamy bin Ladena i zapłacili za to nie tylko utratą władzy w Afganistanie, lecz także niemal totalnym unicestwieniem.

Waszyngton i sojusznicy nie potrafili jednak dokonać tego, co Francis Fukuyama określił jako zupełnie podstawowe dla przetrwania każdego państwa: nie zdołali zbudować instytucji, które byłyby niezależne od Zachodu nie tylko pod względem finansowym, ale – co najistotniejsze – pod względem trwałości i wiarygodności wśród społeczeństwa. Instytucje budowane przez Zachód w Afganistanie istniały wyłącznie dzięki jego funduszom i obecności wojsk interwencyjnych, a kiedy Zachód postanowił się wycofać – siłą rzeczy musiały upaść wraz z państwem przezeń tworzonym.

Oddziały sojusznicze, organizacje pozarządowe i te afiliowane przy rządach zachodnich stawały się często głównym pracodawcą w terenie, i – co gorsza – kupowały sobie spokój rozdawnictwem środków pośród przywódców plemiennych. Pieniądze za bezpieczeństwo i iluzję stabilizacji – ten rodzaj korupcji uprawianej przez Zachód był zalążkiem upadku rządu i całego systemu, który Amerykanie zainstalowali w Kabulu w 2001 roku. Bezwarunkowe finansowanie, wspieranie lokalnych watażków popierających pro-zachodni rząd centralny i przymykanie oczu na dokonywane przez nich przestępstwa wobec ludności, brak zwykłego bezpieczeństwa na co dzień, wzbudzały niechęć mieszkańców i przyczyniły się w zasadniczym stopniu do odrodzenia się ruchu Taliban (RT) w Afganistanie. W warunkach społeczno-politycznych, jakie wytworzono nie mogło być mowy o lojalności wobec państwa – same jego instytucje zresztą były kojarzone z obcym kulturowo Zachodem.

Nasuwają się tutaj pewne analogie – choć oczywiście w ograniczonym stopniu – z przedrewolucyjnym Iranem. Różnica jest jednak zasadnicza: W 2020 r. prezydent Trump podpisał pakt z Talibami, a wykluczył z niego pro-amerykański rząd w Kabulu, co stało się gwoździem do trumny quasi-demokratycznego państwa tworzonego przez Sojuszników przez dwadzieścia lat w Afganistanie. Zarówno armia jak i odgrywający centralną rolę w miejscowym systemie społeczno-politycznym przywódcy plemienni wyciągnęli z amerykańskiej umowy z Talibanem jedyny możliwy wniosek: kraj został oddany przez Waszyngton Talibom.

Za pro-zachodni rząd w Kabulu nie warto było zatem walczyć, gdyż już nie cieszył się realnym poparciem Stanów Zjednoczonych, a co za tym idzie ochroną ich wojsk i wsparciem finansowym. Poza tym, deklarowana przez prezydenta Joe Bidena liczba sił wojskowych (300 tysięcy) była mocno przesadzona. W rzeczywistości liczba aktywnych żołnierzy mogła wynosić około 120-180 tysięcy i była osłabiana w ostatnich dwóch latach licznymi dezercjami, w tym przyłączaniem się Afgańczyków do Talibów. Reszta zaś środków wydawanych przez Sojuszników na bezpieczeństwo i obronę to  „polisa ubezpieczeniowa” płacona przywódcom plemiennym w zamian za względną lojalność. Nawet jednak te istniejące siły – wciąż przecież w teorii poważne – były w dużej mierze uzależnione od wsparcia logistycznego, technicznego, szkoleniowego i wojskowego oddziałów sojuszniczych. Policja zaś i inne siły bezpieczeństwa były trawione korupcją w jeszcze większym stopniu niż armia, i prezentowały niski poziom przygotowania i gotowości do walki.

Opisane okoliczności pomagają zrozumieć sukces błyskawicznej ofensywy Talibów, brak woli walki u wojska i rozpad rządu, którego wymownym symbolem stała się ucieczka prezydenta Ashrafa Ghaniego z kraju. Klęska pro-zachodniego systemu politycznego nie wynika z siły Talibów ale ze słabości państwa, stworzonego przez USA i Europę.

 

 

Przyszłość Afganistanu

Taliban nie jest jednolity. Składa się z licznych frakcji i grup, niekoniecznie harmonijnie ze sobą współdziałających. Widać to już teraz wyraźnie po rozbieżności w deklaracjach centralnego przywództwa a praktyką poszczególnych, lokalnych komendantów. Wszystko to utrudnia nie tylko sformowanie stabilnego rządu ale i  sprawowanie rzeczywistej kontroli nad krajem.

Jedną z najbardziej radykalnych i zarazem wpływowych grup w ruchu Talibów jest tzw. Sieć Haqqani (SH), założona przez przywódcę klanu rodzinnego Jalaluddina Haqqani z prowincji Paktia, który walczył zarówno z Sowietami jak i wojskami USA. Podczas okupacji amerykańskiej Sieć Haqqani miała swoją główną bazę w Pakistanie, w północnym Waziristanie. Synowie założyciela SH – Sirajuddin i Anas – należą do ścisłego przywództwa Talibów. Grupa ta utrzymuje bliskie relacje z służbami specjalnymi Pakistanu, dzięki czemu Islamabad może mieć znaczący wpływ na politykę nowego rządu w Kabulu.

Z drugiej strony jednak, ewentualna kolejna wojna domowa w Afganistanie wpłynie na niestabilność w samym Pakistanie. Ruch Taliban składa się w większości z Pasztunów, a są oni jedną z grup etnicznych również w Pakistanie. To zatem system naczyń połączonych, i Islamabadowi zależy przede wszystkim na zakończeniu trwającego niemal od dwóch pokoleń konfliktu zbrojnego nad Hindukuszem.

Bruksela i Waszyngton również oczekują – choć z oczywistych względów nie mówi się o tym otwarcie – że reżim Talibanu okrzepnie i że ich rząd zdoła przejąć efektywną kontrolę nad całym krajem. Chodzi o dwie sprawy: wyeliminowanie wspólnego przeciwnika, jakim jest Państwo Islamskie prowincji Chorasan (IS –K) i zapewnienie ogólnego bezpieczeństwa na terytorium Afganistanu, a z drugiej strony – zahamowanie ewentualnych fal uchodźców. Konieczna jest zatem taktyczna współpraca pomiędzy Zachodem a Emiratem – pomimo wzajemnej wrogości.

IS-K składa się w przeważającej mierze z byłych Talibów, rozczarowanych mniej ekstremalną interpretacją szariatu jaką proponuje obecnie ich macierzysty ruch w porównaniu z tą praktykowaną w latach 1990-tych. Kolejny motyw zasilania szeregów IS-K przez dżihadystów o skrajnych poglądach to swoisty nacjonalizm Talibów, ich „afgańskość” i „lokalność”, która zdecydowanie odróżnia Emirat od Państwa Islamskiego.

W swoich deklaracjach Taliban pragnie uspokoić świat, że Afganistan nie stanie się ponownie bazą szkoleniową i wypadową dla grup terrorystycznych, planujących ataki na cele w Ameryce czy Europie. Oczywiście otwarte pozostaje pytanie, czy Talibowie będą rzeczywiście chcieli i czy są w ogóle w stanie takie ugrupowania jak IS–K czy grupy dżihadystów z innych krajów całkowicie wyeliminować. Tych ostatnich może być w Afganistanie nawet ok. 10 tysięcy.

IS-K tak jak Państwo Islamskie Iraku i Syrii (ISIL) jest ruchem internacjonalistycznym, nie uznającym granic państwowych, róznic narodowościowych ani kulturowych. Poza tym, o ile sami Talibowie znani są z prześladowania mniejszości etniczno-religijnej szyitów Hazara, to IS-K jest za całkowitą destrukcją szyickiej odmiany islamu, nawet jeśli oznacza to fizyczną eliminację ludności szyickiej w Afganistanie.

Kolejny, poważny problem – dotykający bezpośrednio takie potęgi regionalne jak Chiny i Rosja, to możliwy exodus do Afganistanu bojowników pochodzenia tadżyckiego, uzbeckiego czy ujgurskiego z syryjskiej prowincji Idlib. Ich ewentualna aktywność w Azji Centralnej może ten region zdestabilizować. Istnieją ku temu poważne przesłanki – coraz większa niechęć wobec nie-Syryjczyków i nie-Arabów głównej grupy islamistycznej z Idlibu, jaką jest Hajat Tahrir asz Szam (HTS). Taki rozwój wypadków prowadzić może do dalszego chaosu w Afganistanie i wzrostu siły IS-K w sytuacji, w której na Talibach ciążyć będzie konieczność rządzenia krajem i choćby minimalnego ożywienia gospodarczego. Problemy Emiratu oznaczać mogą napływ rekrutów i wzmocnienie Państwa Islamskiego prowincji Chorasan.

Straszliwy pod względem ofiar atak terrorystyczny na lotnisku w Kabulu (HKAP) 26 sierpnia 2021 r. jest wskazówką, jak zamierza postępować IS-K w Afganistanie rządzonym przez Talibów. Paradoksalnie, niekoniecznie musi to działać na niekorzyść Emiratu, gdyż powtarzające się ataki zmuszą Zachód do taktycznego wsparcia Talibanu w jego zmaganiach z Państwem Islamskim. Jeśli zaś taka współpraca nie będzie możliwa ze względów ideologicznych po stronie Emiratu, to – jak pokazuje deklaracja Joe Bidena i amerykański atak przy pomocy dronów na prawdopodobnych zleceniodawców zamachu na HKAP – USA dokonywać będą punktowych ataków na cele w Afganistanie bez zgody rządu Talibów.

 

Lekcje dla Zachodu

Jedną z zasadniczych obaw Europy to ewentualne fale uchodźcze, które mogą wpłynąć – tak jak to miało miejsce w przeszłości – na destabilizację polityczną w UE poprzez dojście do władzy populistów, i zagrozić samemu projektowi europejskiemu. Obecnie, lękający się Emiratu Afgańczycy próbują uciec do Pakistanu i Iranu. Przez Iran jednak droga wiedzie do Turcji i Unii Europejskiej. Turcja, borykająca się z prawie czteromilionową rzeszą uchodźców syryjskich nie jest – rzecz jasna – zainteresowana w takim rozwoju wypadków. Ale jeśli w przyszłości dojdzie do napływu większej fali uchodźców, to Ankara nie cofnie się przed skierowaniem jej do Unii Europejskiej i będzie wywierać presję wobec Brukseli. Miało to już miejsce po kryzysie migracyjnym 2015 r. i doprowadziło do umowy UE z Turcją, zgodnie z którą UE m.in. wspomogła utrzymanie uchodźców kwotą 6 mld euro, w zamian za co Ankara zatrzymała nieregularnych migrantów na swoim terytorium.

Ze wspomnianych powyżej przyczyn: bezpieczeństwa i groźby masowej, nieregularnej migracji do Europy, Emirat nie musi się prawdopodobnie obawiać długoterminowego zamrożenia zagranicznej pomocy rozwojowej ani – tym bardziej – humanitarnej. Zachodu na to nie stać. Europa – czy tego chce, czy nie – musi znaleźć sposób na obecność w Afganistanie rządzonym przez Talibów swoich organizacji pozarządowych – humanitarnych, pomocowych. I niestety nie może przy tym liczyć na wywieranie znaczącego wpływu na przestrzeganie praw człowieka w tym kraju. Ta szansa została zaprzepaszczona w latach 2001 – 2021.

Stany Zjednoczone natomiast wyciągnęły z dwudziestoletniej okupacji Afganistanu jeden podstawowy wniosek. Joe Biden w swoim orędziu do narodu w związku z zakończeniem wiecznej wojny  (forever war) nad Hindukuszem wyraźnie stwierdził, że epoka budowania czy też przekształcania przez USA państw w innych częściach globu za pomocą wielkich operacji militarnych została zamknięta. Wątpliwe jednak, że to oświadczenie wytrzyma próbę czasu. Pozostaje natomiast faktem, że zaangażowanie Waszyngtonu w tym kraju kosztowało amerykańskiego podatnika dwa biliony dolarów, co oznacza 300 mln dolarów dziennie przez 20 lat.

 

Potencjalna rola Pekinu

Dla samych Talibów największym wyzwaniem obecnie jest ponowne uruchomienie gospodarki i instytucji państwa. Dochody z opium i ceł wewnętrznych oraz zewnętrznych wystarczą jedynie na zaspokojenie rudymentarnych potrzeb. Zresztą opium Talibowie chcą wyeliminować z przyczyn religijnych, i w przeszłości wykazali pod tym względem większą skuteczność niż pro-zachodni rząd w Kabulu.

Próżnia pozostawiona przez USA i Sojuszników może zaś zostać zapełniona przez inne – współzawodniczące z Ameryką – mocarstwa. Najprawdopodobniejszym kandydatem są Chiny, które – jak już zostało wspomniane wyżej – są zaniepokojone perspektywą eksportu dżihadyzmu poprzez granicę afgańsko-chińską do prowincji Xinjiang. Nie dziwi zatem spotkanie ministra spraw zagranicznych Wang Yi z jednym z czołowych przywódców Talibów, Mullah Baradarem 28 lipca 2021 r. w Tianjin. Talibowie zobowiązali się, że „nigdy nie pozwolą żadnej sile na wykorzystanie terytorium afgańskiego do działań na szkodę Chin.” Chodzi tutaj o Islamski Ruch Wschodniego Turkiestanu (ETIM), który zgodnie ze słowami Wang Yi, „stanowi bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i integralności terytorialnej Chin”. To warunek sine qua non stawiany przez Pekin nowemu rządowi w Kabulu. Od jego przestrzegania uzależniają Chińczycy jakiekolwiek zaangażowanie się w pomoc gospodarczą czy też inwestycje w Afganistanie.

Na same inwestycje – także te w ramach Inicjatywy Pasa i Szlaku (BRI) –  i tak przyjedzie Talibom poczekać, gdyż Pekin musi się upewnić, że Emirat potrafi zapewnić bezpieczeństwo na swoim terytorium. Pod tym względem zatem Chiny mogą odegrać konstruktywną rolę nad Hindukuszem.


Autor:
dr Bruno Surdel, analityk Centrum Stosunków Międzynarodowych

 

 

 

[evc_interactive_banner type=”classic” custom_link=”url:https%3A%2F%2Fmastersandrobots.tech%2F|||”]