Prof. Krystyna Iglicka, demograf z Centrum Stosunków Międzynarodowych, udzieliła wywiadu dla „Gazety Wyborczej”. Rozmowa dotyczyła emigracji młodych, polskich, wykształconych pracowników do Niemiec.
Zapraszamy Państwa do zapoznania się z artykułem:
Patrycja Maciejewicz: 1 maja 2011 roku Niemcy i Austriacy otworzą dla nas swój rynek pracy i…
Prof. Krystyna Iglicka, demograf z Centrum Stosunków Międzynarodowych:… i możemy być pewni kolejnej fali emigracji z Polski. Niestety jeszcze gorszej w skutkach dla naszej gospodarki niż fala emigracji do Wielkiej Brytanii i Irlandii w 2004 r.
Wówczas mieliśmy gigantyczny odpływ głównie młodych ludzi. Niektórzy szacowali, że wyjechało nawet 2 mln Polaków. Często jechali w ciemno, bez znajomości języka, bo uciekali przed 20-proc. bezrobociem w Polsce.
– To prawda, że teraz bezrobocie jest dużo niższe. Ale wyjechać do Niemiec w 2011 r. będzie łatwiej niż do Anglii w 2004 r. Po pierwsze, do Niemiec mamy niewspółmiernie bliżej. Po drugie, ten rynek pracy mamy doskonale rozpoznany. Gdy wyjeżdżaliśmy na Wyspy, kompletnie nie wiedzieliśmy jak to będzie wyglądało. I po trzecie, łatwiej będzie wyjechać, bo mamy tam już krewnych, znajomych, rodziny.
Do 2004 r. Niemcy przyjmowały najwięcej emigrantów z Polski. Potem ich rynek był chroniony, więc spadły w tym rankingu, ale tylko na drugą pozycję. Jak bariery znikną, zapewne znów będą na pierwszym miejscu. Z ostatniej Diagnozy Społecznej wynika, że Niemcy są najpopularniejsze jeśli chodzi o preferencje emigracyjne Polaków. A z moich tegorocznych badań wynika, że nastroje proemigracyjne są jak w szczytowej fali.
Już dziś rokrocznie 300-400 tys. Polaków ma pracę w Niemczech, najczęściej czasową, sezonową, w ramach samo zatrudnienia, w szarej strefie. Jak rynek zostanie otwarty oni stopniowo zaczną przedłużać swoje pobyty i ściągać rodziny.
Niemcom polscy pracownicy są potrzebni.
– Oczywiście! Gdyby nie było popytu z ich strony nasze zmartwienie byłoby mniejsze. Kraj ten wyszedł z kryzysu w przyzwoitej kondycji, będzie lokomotywą wzrostu gospodarczego w Europie. A to oznacza, że będzie potrzebować rąk do pracy. Sami mają starzejące się społeczeństwo.
Niemieccy decydenci zdają sobie sprawę, że blokada rynku pracy na dodatkowe 7 lat była sprawą polityczną. Borykają się z nacjonalizmami, ostatnio głośna była sprawa Thilo Sarazzina z zarządu Bundesbanku, który bardzo nieparlamentarnie wyrażał się o muzułmańskich imigrantach. Nikt tego nie powie głośno, ale Niemcy bardzo liczą, że nowi pracownicy z Europy będą osiedlać się w Niemczech zamiast tych z Azji czy Afryki, że będą stanowić dla nich równowagę.
Jak Polska poczuje tą kolejną falę emigracji?
– Ci, którzy pracowali u bauerów do tej pory wracali po trzech miesiącach, żyli z zarobionych euro, coś tam dorabiali i czekali na kolejny wyjazd. Teraz ich nie będzie, nie będą tu wydawać pieniędzy, zabiorą rodziny.
Poza tym, ponieważ mamy niższą stopę bezrobocia niż 6 lat temu będą wyjeżdżać ci, którzy mają pracę w kraju. Szybciej więc nasze firmy poczują braki wykwalifikowanych pracowników. W niektórych regionach emigracja będzie pogłębiać nędzę i marazm. Przecież z Polski B przez 6 lat wyjechali najodważniejsi, najbardziej dynamiczni, gotowi na wszystko.
Poza tym to dodatkowo rozłoży na łopatki Polskę od strony demograficznej. Według prognoz Eurostatu z obecnych 38 milionów zostanie nas w 2060 r. 31 mln. Ale te prognozy nie uwzględniają w ogóle migracji, tylko kwestie związane z płodnością! A wyjeżdżać będą ci, którzy mają i będą mieć dzieci. Ile nas zostanie? A kiedy uświadomimy sobie, że każdy z nas musi pracować na czterech emerytów, nie pomyślimy o wyjeździe? To samonapędzający się proces.
Ale czy emigracja ma tylko złe strony? Przecież ci ludzie wspierają swoje rodziny, przesyłają im pieniądze. Część z nich wróci – z doświadczeniem, obyci, z podszkolonym językiem. Dużo się mówiło, że cud irlandzki to zasługa właśnie emigrantów, którzy wrócili.
Już wiele miesięcy temu namawiałam, żeby zostawić to pokolenie w spokoju. Masowych powrotów nie ma. Wbrew pozorom byli emigranci wcale nie są aż tak bardzo łakomym kąskiem na polskim rynku pracy. W ich cv pojawiły się wpisy o pracy w barze, w fabryce na Wyspach. Jeśli są np. historykami to jest to doświadczenie nieistotne, w swoim zawodzie nadal pracy w Polsce nie będą mieli. Często znajomość języka jest mitem, bo przy tej masie, która wyjechała, oni obracają się głównie w środowisku Polaków. Wyjeżdżając myśleli, że odniosą sukces, dorobią się, będą mieli czym się pochwalić. Niewielu się to udało. Może będą chcieli wrócić za 15-20 lat? Może dopiero ich dzieci?
Co robić?
– Otworzyć nasz kraj jak się da. Ściągać repatriantów, imigrantów z Ukrainy, Białorusi, a może nawet Turcji, przecież mamy trochę tureckich przedsiębiorców, również z Azji; Wietnamu i Chin. Stwarzać warunki studentom ze Wschodu, jak poznają nasz kraj, język, realia, znajdą partnerów życiowych będzie o wiele łatwiej nakłonić ich do pozostania. Węgry, Rumunia i Bułgaria już mają programy podwójnego obywatelstwa.
Mówi pani niepopularne rzeczy. Za chwilę odezwą się głosy, że mamy prawie 2 mln bezrobotnych, że pracy brakuje dla Polaków, po co nam obcy.
– Wiem, po dziesiątkach lat zaborów, okupacji i walki o utrzymanie etniczności to brzmi jak herezja. Ale nie mamy innego wyjścia. Prognozy Eurostatu mówią o wzroście liczby ludności tylko w tych krajach, gdzie jest imigracja. W Wielkiej Brytanii o 25 proc., w Hiszpanii o 14 proc, we Francji o 16 proc. a w Irlandii aż o 53 proc . A w Polsce spadek o 18 proc.
Ale Europa cały czas ma problemy ze swoimi imigrantami. Teraz mamy deportacje Romów z Francji
– To sprawa polityczna, Nicolas Sarkozy robi wszystko by wygrać wybory.
A poza tym pokazywanie sprawy Romów we Francji i mówienie, że proszę oni mają kłopoty, to tak samo, jakby osoba bezdzietna powiedziała: „Jak dobrze że nie mam dzieci bo ten syn Kowalskich to pije, pali i nie zdał do trzeciej klasy. Dzieci to same kłopoty”.
Czy my mamy obozy cygańskie? Czy mamy podkładanie bomb w metrze? Nie, my z naszej garstki imigrantów jesteśmy zadowoleni, bo pracują w polu, na budowach, pilnują naszych dzieci i sprzątają nam domy.
Wyobraża pani sobie Donalda Tuska, który zamiast przeszczepienia nam irlandzkiego cudu gospodarczego szeroko otwiera granice dla pracowników ze Wschodu?
– Myśli pani, że nie da się tego sprzedać marketingowo? Liberalny rząd Tony’ego Blaira przed 2004 r. intensywnie przekonywał Brytyjczyków, że imigracja jest dobra, pomoże im się wzbogacić, że jest miarą sukcesu ich kraju. I tak się stało.
Rozmawiała: Patrycja Maciejewicz