2011 r. może być jednym z najważniejszych w historii Polski po 1989 r. Pod warunkiem że rząd i politycy zdadzą egzamin europejskiej dojrzałości i nie przygwoździ nas kryzys strefy euro.
Polska dorobiła się silnej pozycji w Unii i wiarygodności, o której jeszcze kilka lat temu moglibyśmy tylko marzyć. Do tego dochodzi nie lada okazja – półroczne przewodnictwo w Radzie UE, które przejmiemy 1 lipca 2011 r.
Przy poprawiających się relacjach z Rosją i nie najgorszych z USA można powiedzieć, że wchodzimy w nowy rok w wyjątkowo sprzyjającej konstelacji geopolitycznej. I byłoby błędem niewykorzystanie takiej szansy.
Numer jeden – przewodnictwo
Choć traktat z Lizbony znacznie ograniczył rolę kraju przewodzącego Unii, to przewodnictwo wciąż jest ważne. Tym bardziej że w połowie roku zaczną się negocjacje w sprawie budżetu UE na lata 2014-20, którego zapewne będziemy największym beneficjentem. Od tego, jak je zaczniemy, zależeć będzie ostateczny rezultat za rok czy dwa lata, a więc przyszłość wielu polskich inwestycji.
Ale chodzi o coś więcej – na szali jest bowiem wiarygodność Polski jako dojrzałego członka Unii. Dlatego ambicją rządu powinno być forsowanie budżetu UE zachowującego wsparcie dla biedniejszych regionów i rolników, ale też skierowanego w przyszłość – z funduszami na innowacyjność i edukację oraz politykę zagraniczną.
– Polska powinna rzucić nowe pomysły budżetowe, gdyż broniąc status quo, nie odniesie sukcesu – radzi w rozmowie z „Gazetą” Janusz Reiter, b. ambasador RP w Berlinie i Waszyngtonie, obecnie szef Centrum Stosunków Międzynarodowych.
Wiele wskazuje na to, że politycy są świadomi wyzwania, jakim jest przejęcie na pół roku współodpowiedzialności za UE. Jak mówi europoseł PO Jacek Saryusz-Wolski: – Największym wyzwaniem jest takie sprawowanie prezydencji, by stała się swoistym wzorem z Sevres dla wszystkich kolejnych przewodnictw pod traktatem lizbońskim.
Ale z prezydencją wiąże się też wiele pułapek. Wśród nich największą są wybory parlamentarne w Polsce podczas przewodnictwa. Dziś nikt nie odpowie na pytanie, czy kampania wyborcza premiera i ministrów nie wpłynie negatywnie na sterowanie Unią. Albo czy prezydencja nie stanie się ofiarą wojny PiS-u z PO.
Niespodziewane kryzysy oraz kłopoty strefy euro zmuszą nas zapewne do zmiany listy priorytetów. – Prezydencję ocenia się po tym, jak radzi sobie z nieprzewidzianymi problemami – mówi Saryusz-Wolski. I podaje przykład Nicolasa Sarkozy’ego, który skuteczne mediował w czasie wojny rosyjsko-gruzińskiej w 2008 r.
Numer dwa – kłopotliwi sąsiedzi
Hipotekę na 2011 r. obciąża nam „wojna psychologiczna” z Litwą o pisownię nazwisk polskiej mniejszości. Polski MSZ powinien jak najszybciej ją skończyć sensownym kompromisem, gdyż Litwa jest ważnym krajem w regionie, który mamy ambicję reprezentować.
– Litewska karta w polskiej talii jest bardzo ważna – mówi Reiter. I dodaje, że o pozycji kraju świadczy także to, jakim jest sąsiadem i jak układa się z sąsiadami.
Wielkim sprawdzianem dla Polski będzie wypracowanie nowej, skuteczniejszej polityki wobec reżimu Aleksandra Łukaszenki na Białorusi. Po brutalnym zdławieniu opozycji w grudniu wiadomo już, że strategia zachęt spaliła na panewce. Czas nagli, bo w białoruskich więzieniach wciąż siedzą opozycjoniści.
Dla Polska, kraju pretendującego do kształtowania unijnej polityki wschodniej, to wielkie wyzwanie i szansa. – To my musimy wytyczyć europejski kurs w sprawie Białorusi – mówi Saryusz-Wolski. Tłumaczy, że polityka wobec tego kraju powinna być dwutorowa: zacieśnianie izolacji reżimu oraz otwieranie się na opozycję i społeczeństwo obywatelskie.
Najlepszym instrumentem, jakim dysponuje UE, jest polityka wizowa i stypendia dla białoruskiej młodzieży. Polska powinna naciskać na poluzowanie (w ostateczności zniesienie) reżimu wizowego dla zwyczajnych Białorusinów, otwarcie europejskiego funduszu stypendialnego dla studentów z Mińska czy Grodna. I zabiegać o dalsze wspieranie finansowe opozycji.
W naszym interesie jest utrzymanie Białorusi w gronie krajów Partnerstwa Wschodniego – choćby dlatego, że jego kanałami idzie pomoc dla społeczeństwa obywatelskiego. To nie będzie łatwe – choćby dlatego, że reżimowi urzędnicy wykorzystają to do legitymizacji swych poczynań.
Nie możemy zapominać o Ukrainie, która kończy negocjacje układu o stowarzyszeniu z UE. Tu sprawa jest prostsza – o tempie zbliżenia Ukrainy do Brukseli zdecyduje rząd Wiktora Janukowycza, który doskonale wie, jakie reformy musi przeprowadzić. Polska może co najwyżej zachęcać Kijów do wytężonej pracy.
Numer trzy – oczy otwarte na Azję
Zanurzeni po uszy w Europie i jej problemach nie możemy zapominać, że środek ciężkości światowej polityki przesunął się dawno do Azji.
Polska powinna mieć swą politykę zagraniczną wobec Chin i Indii (podróże Tuska do tych krajów były tylko wstępem). A także wiarygodną – popartą odpowiednimi funduszami – politykę rozwojową. Za pomocą tej ostatniej nie tylko wspieramy Europę w walce z katastrofami i biedą na świecie, ale wzmacniamy też pozycję naszego kraju.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl – http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA