List otwarty Eugeniusza Smolara do minister spraw zagranicznych Niemiec Annaleny Baerbock
Szanowna Pani Minister
Z satysfakcją zapoznałem się z Pani wystąpieniem w New School w Nowym Jorku. Odnalazłem w nim liczne wątki, które są bliskie mnie i bardzo dużej części polskiej opinii publicznej.
- Bezwzględne potępienie Rosji za agresję na Ukrainę i deklarację pomocy naszemu wschodniemu sąsiadowi, by nie uległ imperializmowi Moskwy.
- Uznanie, że celem Putina jest nie tylko zniszczenie niepodległości Ukrainy i jej tożsamości narodowej, ale podstaw porządku międzynarodowego.
- Wzmocnienie NATO poprzez zwiększenie wkładu Europejczyków w bezpieczeństwo.
- Budowanie strategicznej roli Unii Europejskiej w świecie przyszłości przy jednoczesnym podkreślaniu zasadniczego dla naszego wspólnego bezpieczeństwa znaczenia NATO oraz więzi transatlantyckich z USA.
- Uznanie wagi umacniania demokracji oraz wartości liberalnych jako podstaw wspólnego działania na rzecz respektowania praw człowieka oraz prawa i porządku międzynarodowego, który tak dobrze służył wszystkim, a który jest obecnie podważany przez Rosję, Chiny i inne państwa.
Tezy Pani popiera z pewnością duża część polskiej opinii publicznej. Ale nie cała.
Rządzący Polską podzielają wiele „wartości” Putina
Od 2015 roku rządzi Polską koalicja, która łamie rządy prawa, w tym niezależność sądownictwa, kolonizuje niemal wszystkie instytucje publiczne, atakuje prawa kobiet czy mniejszości, takich jak środowiska LGBTQ+. Rządzącym nie o suwerenność Polski chodzi, lecz o suwerenność ich władzy w Polsce. Temu wrogiemu przejęciu państwa (state capture) utrudniają traktaty i zasady unijne.
PiS z sojusznikami koalicyjnymi jest ugrupowaniem głęboko nieufnym wobec Unii Europejskiej, której zarzuca podporządkowanie interesom niemieckim i francuskim. W praktyce łamie jej podstawowe wartości i zasady. Podobnie jak Putin uważa, że Europazachodnia jest dekadencka, osłabiona przez imigrację i „lewacką” wielokulturowość, prawa LGBTQ+, bezbożność i pacyfizm, gotowa do „sprzedania” wszystkiego i wszystkich dla korzyści gospodarczych. A przy tym elity europejskie, głównie niemieckie, mają dążyć do stworzenia federacyjnego państwa europejskiego, które ma wyeliminować państwa narodowe. Polska w tej chorej wizji ulegnie nie tylko hegemonii francusko-niemieckiej, lecz wręcz znowu przestanie istnieć.
PiS prowadzi agresywną politykę antyniemiecką, odwołującą się do pamięci o zbrodniach niemieckich lat 1939-1945. Rządy niemieckie wykazywały się wstrzemięźliwością, nie reagując na obraźliwe często wystąpienia Kaczyńskiego i jego akolitów. Nie dziwi przy tym niechęć licznych państw do bliskiej współpracy z rządami w Warszawie i w Budapeszcie, łamiącymi podstawowe zasady lojalnej współpracy w UE. PiS nie przyjmuje do wiadomości, że orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE czy stanowiska Komisji oraz Parlamentu Europejskiego nie mają na celu, jak PiS twierdzi, obalenie jego rządów, lecz obronę podstaw oraz spoistości wewnętrznej Unii Europejskiej.
Pisząc ten list do Pani, odmawiam przyjęcia nacjonalistyczno-suwerenistycznej perspektywy PiS oraz kompleksów liderów i zwolenników tej partii wobec zachodniej Europy, odrzucam założenia i sposób prowadzenia nieskutecznej polityki zagranicznej, wymierzonej w Niemcy, Francję czy w Brukselę, i z niepokojem obserwuję jej konsekwencje, prowadzące do osłabienia pozycji i możliwości działania Polski. Będąc świadom stopnia pozytywnej współzależności naszych gospodarek, państw i społeczeństw, odrzucam wszechobecną w propagandzie rządu PiS schadenfreude wobec Niemiec, borykających się obecnie z kryzysem energetycznym i możliwością recesji. Nie tylko dlatego, że konsekwencje tych trudności uderzą i w polską gospodarkę.
Dla rozpatrzenia proponowanych przez Panią i rząd niemiecki zmian w UE przyjąć winniśmy dłuższą perspektywę czasową, gdyż rządy się zmieniają, a realizacja sugerowanych przez Francję i Niemcy reform obliczona jest na wiele lat. Zdaję sobie również sprawę z różnic w niemieckiej koalicji rządowej, także tego, że Zieloni – Pani partia – odmiennie od SPD, od lat reprezentują pryncypialnie proatlantyckie i krytyczne wobec polityki Moskwy stanowisko.
Taką dłuższą perspektywę przyjmuję oceniając politykę „silnika francusko-niemieckiego”, dwóch państw, które historycznie odgrywają szczególnie ważną rolę w integracji europejskiej.
Francja, czyli „my” i „wy”
Francja, bliska w polskiej pamięci historycznej, nie odnalazła się w poszerzonej Unii. Odmiennie od Niemiec, nie miała strategii wobec naszego regionu, kierując się, sądzić można, oczekiwaniem, iż niezależnie od okoliczności i konsekwencji, będzie on podążać drogą wytyczaną przez „starą Unię”.
Zaskakiwały brakiem realizmu gromko ogłaszane inicjatywy, takie jak martwa od poczęcia Unia na rzecz Morza Śródziemnego, UE z czternastoma często wrogimi sobie państwami (2008), czemu towarzyszyła obojętność wobec Partnerstwa Wschodniego (2009), czy zaskakujący partnerów unijnych, w świetle wcześniejszego sprzeciwu wobec działań USA i grona sojuszników w Iraku, atak z Wielką Brytanią na Libię w 2011 r. Zgłoszenie w 2019 r. przez prezydenta Emmanuela Macrona gotowości objęcia obrony Europy przez francuskie siły odstraszania nuklearnego zdumiało i Niemcy, nic o tym wcześniej niewiedzące.
Inicjatywy te wywołały intensywne dyskusje i… szybko umierały śmiercią naturalną. Ostatnio prezydent Macron przedstawił propozycję powołania Europejskiej Wspólnoty Politycznej. Wielka Brytania odmówiła już dyskutowania o swoich interesach w towarzystwie Ukrainy, Turcji czy licznych innych niewielkich państw, dążących do członkostwa w UE.
Kolejni prezydenci Francji nie uznawali za „pomocne” przeprowadzenie wyprzedzających konsultacji, co przywołuje słowa prezydenta Jacquesa Chiraca z 2003 r.: „państwa wschodnioeuropejskie zmarnowały okazję, żeby siedzieć cicho”…
Z kolei w 2017 r. zirytowany prezydent François Hollande skierował znamienne słowa do premier Polski: „Wy macie zasady, my mamy fundusze strukturalne”. Małe ma znaczenie, że Beata Szydło reprezentowała PiS i wrogość do Donalda Tuska, o którego wybór na drugą kadencję jako przewodniczącego Rady Europejskiej wówczas chodziło. Ważne było nagłe zniknięcie pojęcia: „my – Unia Europejska”, z jej deklarowanymi wartościami i celami, a pojawiło się: „my” – stara Unia z pieniędzmi i „wy” – Polska, ale też i inne kraje członkowskie na wschodzie UE.
Przypominając to, nie daję wyrazu jakimś polskim kompleksom, lecz zwracam uwagę na tradycję polityki francuskiej, wykazującą desinteressement imperiale wobec naszego regionu. Bynajmniej nie tylko na wschodzie UE, także wielu zachodnich analityków uznaje liczne polityki Paryża za przejaw działania we własnym interesie narodowym, przykrywanym europejską retoryką i dążeniem do umacniania własnej pozycji wobec „Anglosasów” i Niemców, także poprzez rozwijanie uprzywilejowanych stosunków niegdyś z ZSRR, a później z Rosją. A na tym polu dochodzi do istotnych różnic, nie tylko z rządem PiS. Zauważmy przy tym, że takie nastawienie pomaga suwerenistycznym nacjonal-populistom w Polsce i gdzie indziej, jak też z pewnością nie pogłębia zaufania, mającego służyć dalszej integracji, szczególnie w zakresie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa.
Niemcy – zbyt późno stracone złudzenia
Przykład Francji jest jednak mniej dotkliwy niż doświadczenia z polityką Niemiec, które budziły i budzą zaniepokojenie i rozczarowanie w Polsce, niezależnie – co w obecnej sytuacji zdarza się nadzwyczaj rzadko – od preferencji politycznych. Nie zmienia tego fakt, że działania koalicji rządzącej mają na celu atak propagandowy na Niemcy, a nie rzeczową rozmowę parterów.
Do wojny z Gruzją (2008) można było kierować się złudzeniami, co do intencji Putina, ale już z pewnością nie po aneksji Krymu i rozpętaniu wojny w Donbasie w 2014 r.
Mimo to, wbrew nałożonemu przez UE embargu, Rosja nadal kupowała sprzęt wojskowy lub podwójnego zastosowania – we Francji za 152 mln i w Niemczech za 122 mln euro. Wcześniej tylko naciski sojuszników zapobiegły dostarczeniu Moskwie w 2015 r. dwóch nowoczesnych okrętów wojennych mistral o wartości 1,2 mld euro.
Madeleine Albright zauważyła: „Przeszłość nigdy nie jest przeszłością”. Po doświadczeniach z „Mein Kampf” powinniśmy uważnie wsłuchiwać się w publicznie głoszone agresywne projekty autorytarnych przywódców, takie jak przemówienie Putina na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa w 2007 r. Nie możemy unikać zadawania pytań: co sprawiało, że w Berlinie, zaczynając od szczytu NATO w Bukareszcie w 2008 r., lekceważono ekspansjonistyczne oświadczenia Putina, że Ukraina nie jest państwem, Ukraińcy są zaledwie pomniejszym szczepem rosyjskim, który musi zostać reedukowany, a ich narodowe aspiracje wyeliminowane? Zarzucenie, co Pani podkreśla, pod wpływem wojny polityki zbliżenia poprzez współpracę (Wandel durch Handel) jest wyrazem zderzenia się z realiami, za które Ukraińcy płacą teraz krwią, cała Europa kryzysem energetycznym, a liczne państwa na świecie perspektywą głodu.
Do ostatniej chwili rząd koalicyjny i osobiście kanclerz Angela Merkel obstawali przy budowie Nord Stream 2. Skoro projekt ten jest obecnie martwy, mogłaby Pani zapytać, po co do tego wracać. Z naszej perspektywy jest on bowiem przykładem odmowy lojalnej współpracy, braku solidarności i przedłożenia interesów niemieckich (i rosyjskich) ponad wewnętrzną spoistość UE i NATO, uderzającego w interesy oraz poczucie bezpieczeństwa nie tylko Ukrainy, ale i Polski czy państw bałtyckich, sojuszników w NATO i w UE, ze szkodą, dodajmy, dla wspólnej polityki energetycznej całej Unii.
Słyszeliśmy z Berlina zmieniające się uzasadnienia tego projektu i odmowę przyznania, że Rosja zdobywa potężne narzędzie wywierania presji na UE. Że same Niemcy mogą paść ofiarą szantażu energetycznego. Mimo to Niemcy konsekwentnie opowiedziały się w 2015 r. przeciwko propozycji Komisji Europejskiej wspólnych zakupów gazu, osłabiając szansę na stworzenie rzeczywistej unii energetycznej.
Angela Merkel raz tylko zabrała głos po odejściu z urzędu, potwierdzając słuszność swojej polityki. Kanclerz Olaf Scholz ostatecznie zablokował gazociąg Nord Stream 2, ograniczając uzasadnienie do militarnej agresji na Ukrainę. Musiał minąć ponad miesiąc wojny, a przede wszystkim ujawnienie mordów rosyjskich w Buczy, Irpiniu i gdzie indziej, zanim prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier postanowił zerwać ze swoim i SPD poparciem dla Nord Stream 2, przyznając 12 kwietnia: „Teraz nie tylko padł ten wielomiliardowy projekt, ale nasze postępowanie spowodowało również utratę wiarygodności u naszych wschodnioeuropejskich partnerów.”
Te prawdziwe słowa nie zmieniają faktu, że niemieckie rządy, partie polityczne i biznes działały w wąskim niemieckim interesie, ułatwiając Rosji przygotowanie jej agresywnych planów, kontynuując „dialog”, pozbawiony oznak jakiegokolwiek weryfikowalnego postępu. Wbrew ostrzeżeniom licznych niemieckich analityków czy apelom o zmianę polityki ze strony byłego prezydenta Joachima Gaucka i byłego ministra spraw zagranicznych Joschki Fischera.
Obietnice, zapowiedzi, uniki i pomoc
W Polsce powinniśmy szczególnie doceniać powojenną tradycję pacyfistyczną Niemców, optujących raczej za rokowaniami niż za używaniem siły. Jej ograniczenia w zmienionych warunkach strategicznych uwypuklił jednak w Berlinie w 2011 r. polski minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski słowami: „Bardziej niż ich potęgi obawiam się bezczynności Niemiec”… Owa bezczynność wobec Rosji, powodowana przestarzałymi w zmienionych warunkach koncepcjami Ostpolitik oraz interesem własnym, ma obecnie swoje dramatyczne konsekwencje.
Z uznaniem przyjęliśmy reakcję na agresję rosyjską, Zeitenwende kanclerza Scholza, to jest zapowiedź fundamentalnego zwrotu w stosunkach z Moskwą, bardzo poważnego zwiększenia nakładów na obronność w samych Niemczech oraz pomocy Ukrainie.
Źródłem spadku wiarygodności Niemiec w regionie jest dostrzegany brak konsekwencji w działaniu. Głównie ociąganie się z dostawami broni dla Ukrainy – bezpośrednio, za pośrednictwem NATO, a także przez przypadki odmowy wyrażenia zgody na dostawy broni niemieckiej z innych państw.
Jednocześnie, należy docenić, że Berlin poparł utworzenie Europejskiego Instrumentu na rzecz Pokoju o wartości obecnej 2,5 mld euro, wspierającego Ukrainę także dostawami broni.
Ostatecznie Ukraińcy zaczęli dostawać ciężką broń z Niemiec, ale dostępne dane wskazują, że wielkość pomocy militarnej Berlina znacznie odstaje od możliwości i poziomu zaangażowania licznych innych, mniejszych państw. Pomoc humanitarna obecnie i obietnica udziału w odbudowie Ukrainy w przyszłości na nic się zdadzą, jeśli Rosja zwycięży, choćby poprzez utrwalenie zdobyczy terytorialnych.
Kanclerz Scholz odmawiał dostarczenia Ukrainie niezbędnej broni ciężkiej, uzasadniając np. w wywiadzie w „Der Spiegel” z 22 kwietnia, że Ukraińcy nie są wystarczająco dobrze wyszkoleni, broń nie jest gotowa, a Niemcy same nie mogą niczego dostarczyć bez osłabienia Bundeswehry itd.
Uwagę jednak zwraca polityczne wyjaśnienie kanclerza: „Nasz kraj ponosi odpowiedzialność za pokój i bezpieczeństwo w całej Europie. […] Musimy zrobić wszystko, co możliwe, aby uniknąć bezpośredniej konfrontacji wojskowej między NATO a wysoko uzbrojonym supermocarstwem, takim jak Rosja, mocarstwem nuklearnym. Robię wszystko, co mogę, aby zapobiec eskalacji, która doprowadziłaby do trzeciej wojny światowej. Nie może dojść do wojny nuklearnej”.
Wobec tych słów należy zastanawiać się, czy w sytuacji, gdy Polska i inni sojusznicy na wschodzie stali się państwami frontowymi, możemy ufać, że niemieccy sojusznicy w NATO i w UE przyjdą nam z pomocą w potrzebie, udzielając wsparcia, co najmniej w postaci dostaw broni i amunicji. Bezwarunkowo i bezzwłocznie, byśmy i my nie usłyszeli, że Niemcy tego nie zrobią, gdyż „kraj ponosi odpowiedzialność za pokój i bezpieczeństwo w całej Europie”.
Historyk Timothy Snyder skierował pod adresem Niemiec celne słowa: „Jeśli Ukraina przegra tę wojnę, to stanie się tak być może dlatego, że inni wykorzystali złą historię, by dać sobie złe powody do marnowania czasu w tygodniach, które decydują o kształcie świata w nadchodzących dekadach”.
Ociąganie się i dwuznaczne postępowanie w tak dramatycznych warunkach nie sprzyja zaufaniu, wiarygodności i jedności, sprawia, że sojusznicy debatują między sobą, ujawniając wobec Moskwy czy Pekinu podziały i słabości, wzmagając w sposób oczywisty tendencje dezintegracyjne w samej Unii.
Weto, a sprawa nie tylko polska
Problem zaufania i wiarygodności musi zostać rozwiązany w sposób absolutnie jednoznaczny, zanim wkroczymy, co Pani rząd proponuje, na drogę większościowego głosowania w sprawach polityki zagranicznej i bezpieczeństwa UE.
Już Pani poprzednik, Heiko Mass, wzywał do tego po zablokowaniu w czerwcu 2021 r. przez grupę państw zaskakującej i dyplomatycznie nieprzygotowanej inicjatywy Merkel i Macrona. Polegała ona na podjęciu bezpośrednich rozmów na szczycie Unii z Putinem, choć po lekceważącym potraktowaniu Josepa Borrella w Moskwie w lutym tego roku było jasne, że Rosja nie uznaje UE za partnera. Mass wzywał:
„Nie możemy już dłużej pozwalać na to, byśmy byli zakładnikami tych, którzy swoim wetem paraliżują europejską politykę zagraniczną. Stawką jest zdolność Europy do działania. Fakt, że poszczególne kraje regularnie blokują decyzje dotyczące polityki zagranicznej, zagraża spójności Europy. Dlatego też musimy otwarcie powiedzieć: weto musi zniknąć. Nawet, jeśli miałoby to oznaczać, że Niemcy mogłyby zostać przegłosowane”.
Wczytując się w słowa ministra Massa, nie wiem, jak postąpiłyby Niemcy, ale wątpię, czy Francja pogodziłaby się z przegłosowaniem w sprawie tak zasadniczej jak polityka zagraniczna i obronna.
Nie był to podyktowany chwilowymi emocjami wyraz intencji, skoro 20 grudnia 2021 r. podczas spotkania w Rzymie z premierem Mario Draghim nowy kanclerz Olaf Scholz także zasugerował, że w „niektórych sytuacjach decyzje powinny być podejmowane przez kwalifikowaną większość”. Draghi skomentował sceptycznie: „Jeśli zastanowimy się, co oznacza odrzucenie jednomyślności w obliczu podjęcia decyzji o wysłaniu swoich żołnierzy do walki, to zdajemy sobie sprawę, jak jest to skomplikowane”. Biorąc pod uwagę kompetencje Bundestagu w tej sferze, a też i różnice wśród uczestników rządzącej koalicji, można przypuszczać, że w samych Niemczech komplikacje byłyby nawet większe.
Zaskakuje obstawanie przy tej radykalnej propozycji wobec poważnych różnic w polityce rządów państw członkowskich. Wojna w Ukrainie różnice te obecnie osłabiła, ale nie wyeliminowała. Powrócą z siłą, gdyby np. Rosja osiągnęła przewagę w Ukrainie lub gdyby w USA prezydentem został ponownie wybrany Donald Trump czy ktoś jemu ideowo podobny. Zauważmy, że i NATO, podstawa naszego wspólnego bezpieczeństwa, jest paktem polityczno-wojskowym, którego działanie wymaga jednomyślności, a zakres reakcji na zagrożenie każde państwo określa samodzielnie. Często słabe rządy koalicyjne w licznych krajach zależne są od labilnej i zmiennej większości parlamentarnej. Czy więc od ambicji którejś z partii, działającej w interesie własnej popularności, ma zależeć nasze bezpieczeństwo?
Kto ma walczyć? Kto dowodzić?
Ponadto, tak dalece idący krok wymagałby zmiany traktatów, a niewielu uznaje to za realistyczną perspektywę. W maju trzynaście państw członkowskich, nie tylko z Europy Środkowo-Wschodniej, ale również Dania, Finlandia i Szwecja, opowiedziały się przeciwko zmianom w traktatach unijnych.
Ze względu na poważne różnice, nawet w mniejszej Unii sześciu państw nie udały się próby powołania Europejskiej Wspólnoty Obronnej i europejskiej armii (1952). Niewielu dostrzegło rozwiązanie Unii Zachodnioeuropejskiej (1955-2010) z jej zobowiązaniem natychmiastowego i bezwarunkowego udzielenia pomocy wojskowej w wypadku agresji na któregoś z członków. Klauzula ta była silniejsza niż zobowiązania sojusznicze artykułu 5. Traktatu Północnoatlantyckiego, według którego „w razie ataku na któregoś z sojuszników państwo członkowskie paktu udzieli pomocy Stronie lub Stronom tak napadniętym (…) podejmując (…) akcję, JAKĄ UZNA ZA KONIECZNĄ, nie wyłączając użycia siły zbrojnej”.
Nie powiodła się żadna z podejmowanych w przeszłości prób uzupełnienia traktatowego zestawu zadań i zobowiązań UE o aspekt wojskowy, włącznie z przyjętym w maju Europejskim Kompasem Strategicznym. Podobnie jak w przeszłości, państwa członkowskie nie były w stanie uzgodnić funkcji decyzyjno-operacyjnych wynikających z dwóch zasadniczych pytań:
- Kto ma podejmować decyzje o użyciu europejskich sił zbrojnych?
- Kto ma prowadzić działania operacyjne?
Doświadczenie dowodzi, że mimo wieloletnich prób, poza skutecznym egzekwowaniem standardów w handlu i przemyśle oraz polityką pomocową, trudno mówić o wspólnej polityce zagranicznej i bezpieczeństwa Unii, która nieprzypadkowo w traktatach wymaga jednomyślności. W obliczu odmiennych historii, tradycji politycznych, kultury bezpieczeństwa oraz poczucia zagrożenia 27 państw próby wprowadzania głosowania większościowego w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa nie rozwiążą żadnego z problemów, a tylko przyczynią się do zwiększenia napięć i podziałów, a w konsekwencji do osłabienia Unii.
Zadajmy podstawowe pytania:
- Jakie cele mielibyśmy w UE zrealizować przy zastosowaniu zasady większościowej w polityce zagranicznej i obronnej?
- Jakie cele moglibyśmy obecnie zrealizować przy istniejącym systemie podejmowania decyzji, jeśli istniałaby wola polityczna zainteresowanych – wszystkich lub grupy państw?
- Kto owe cele miałby określać i jak dać poczucie bezpieczeństwa wszystkim państwom członkowskim w procesie ich realizacji?
Tak się z pewnością nie stanie, jeśli będą przegłosowywane.
Jesteśmy wspólnotą, ale każdy ma swoje interesy
W przemówieniu w New School zwróciła Pani uwagę na to, że absurdalnie używamy kilkanastu typów czołgów, i wezwała do integracji europejskiego przemysłu zbrojeniowego. Dlaczego więc choćby Francja, Niemcy, Włochy, Holandia, Belgia czy Hiszpania nie były w stanie tego dokonać w przeszłości, nie czekając na zgodę innych krajów? Istnieje przecież mechanizm „pogłębionej współpracy”, który umożliwia grupie państw realizowanie projektów, na które nie ma obecnie zgody wszystkich.
Tak się nie stało, gdyż wszystkie państwa członkowskie, w tym i Niemcy, jeden z największych eksporterów broni, zazdrośnie chronią swoją niezależność, zdolności produkcyjne i miejsca pracy w tej strategicznie ważnej dziedzinie. Ponadto, przyzna Pani, że zakupy zbrojeniowe podlegają racjonalności nie tylko militarnej czy przemysłowej, ale i politycznej. Nieprzypadkowo Polska i Niemcy zdecydowały się na zakup myśliwców amerykańskich F-35, a nie najnowszego Eurofightera Typhoon.
Proeuropejska retoryka zderza się z polityką państw członkowskich prowadzoną w interesie narodowym. Nic nowego, rządy zawsze tak postępowały, dbając jednocześnie, jakże ważne to uzupełnienie, o interes wspólny w ramach UE. Nie powinniśmy być tym rozczarowani, niemniej, odwoływanie się do haseł oderwanych od rzeczywistości wyrządza szkody jedności europejskiej i pomaga nacjonal-populistom odwołującym się do suwerenności i patriotyzmu, a jednocześnie wzmacnia teorie spiskowe wyborców, według których ukrywane są rzeczywiste cele proponowanych polityk.
Jednym z najistotniejszych problemów w sferze bezpieczeństwa jest kwestia współdziałania między UE a transatlantyckim NATO. Unia powinna mocniej zaangażować się we współdziałanie z NATO, w proces, który hamuje głównie ona sama, obawiając się dominacji Sojuszu. Wraz z przystąpieniem do NATO Finlandii i Szwecji, państw wcześniej neutralnych, znika argument o trudnościach w realizacji wspólnej polityki bezpieczeństwa. Na porządku dziennym stoi problem dokonania w Europie niezbędnego skoku technologicznego dla skutecznej interoperacyjności europejskich i amerykańskich sił zbrojnych. UE może odegrać zasadniczą rolę w tej dziedzinie – dla obrony własnej i dla pogłębienia współpracy z USA.
Siła przez współpracę!
Hasłem tym winniśmy się kierować w stosunkach i z USA oraz NATO, i wewnątrz samej Unii. Obstawanie w obecnych warunkach przy głosowaniu większościowym i tworzeniu Europy federalnej jest wyrazem swoistego daltonizmu politycznego, gdyż jest nie tylko nierealistyczne, lecz wręcz szkodliwe dla delikatnej równowagi między państwami członkowskimi. Jest ponadto eksploatowane przez suwerenistów we Francji, Włoszech, Hiszpanii czy w Polsce. Przeciwstawianie się zagrożeniom agresywnych nacjonalizmów, nawet, jeśli ich źródła wynikają z obaw i mają charakter obronny, nie może usuwać z naszej perspektywy konieczności umacniania funkcjonalnego modelu pogłębianej integracji w różnorodności.
Czy więc, zanim podejmie się próbę wprowadzenia głosowania większościowego w zakresie polityki zagranicznej i obronnej, budowy Europy federalnej czy choćby tworzenia europejskiego przemysłu obronnego, nie powinniśmy oczekiwać podjęcia kroków, wydawałoby się mniej ambitnych, które Unię zdecydowanie wzmocnią, także wobec zagrożeń zewnętrznych? Te kroki to:
- Dokończenie reform w strefie euro, to jest wspólne zarządzanie gospodarką i finansami, co jest niemożliwe bez harmonizacji polityk w ramach Unii Fiskalnej i Unii Socjalnej;
- Dokończenie tworzenia jednolitego rynku UE, także w zakresie usług;
- Stworzenie warunków dla zmniejszenia różnic rozwojowych między północą a południem Europy, choćby dla osłabienia napięć społecznych, które grożą spoistości całej Unii.
Od lat postęp w tych dziedzinach hamują same państwa strefy euro, broniące własnych miejsc pracy i przemysłów. Kryzys grecki okaże się mało znaczącym epizodem w obliczu potencjalnego kryzysu we Włoszech.
Powinniśmy bez wątpienia w obliczu tak licznych zagrożeń pogłębiać integrację we wszystkich dziedzinach, które pomagają nam wszystkim, także z użyciem mechanizmu głosowania większościowego, ale i – co szczególnie ważne – umacniają w obywatelach Europy przekonanie o użyteczności i skuteczności wspólnego działania w ramach UE.
Należy wspierać koncepcję autonomii europejskiej, szczególnie wobec niepewności, co do przyszłej polityki nie tylko Rosji czy Chin, ale i Stanów Zjednoczonych. Autonomię można uzyskać przez poważne zwiększenie nakładów na obronność i koordynację działań państw członkowskich. Suwerenność natomiast wymaga i odpowiednio wysokich inwestycji w siły zbrojne, i jednolitego, posiadającego odpowiednie uprawnienia wykonawcze dowództwa, na które wszyscy członkowie UE musieliby się zgodzić. Ten typ quasi państwowej egzekutywy wymagałby utworzenia rzeczywiście federalnej UE, na co państwa członkowskie nie są, i nie wiadomo kiedy, będą gotowe.
Czyńmy więc obecnie maksymalnie wiele, by wzmocnić UE we wszystkich możliwych dziedzinach, w tym odporność gospodarek, struktur państwowych i społeczeństw, dla samej Unii, ale także jako skutecznego partnera NATO.
Bardzo wiele można osiągnąć drogą pragmatycznego mechanizmu wzmocnionej współpracy grupy państw. Nie tylko symbolicznie ważną jest oczywiście jednomyślność całej UE, ale w obecnej dramatycznej sytuacji wojny, śmierci i zniszczenia, także kryzysu energetycznego oraz groźnych konsekwencji gospodarczych i społecznych w wielu krajach, liczą się konkretne posunięcia wzmacniające NATO, UE i Ukrainę oraz osłabiające Rosję. A do tego potrzebna jest wola polityczna nie tylko Berlina, Paryża czy Rzymu, ale i rządów oraz parlamentów innych państw członkowskich.
Polacy są niezmiennie prounijni, nawet zwolennicy PiS
Forsowanie własnych wyobrażeń wbrew rzeczywistości w polityce bezpieczeństwa państw grozi katastrofą. Z tym się zderzyły obecnie Niemcy, głównie w stosunkach z Rosją, ale i w relacjach sojuszniczych, gdyż zmianę w polityce spowodowało nie samodzielne przemyślenie założeń i złudzeń przeszłej polityki wschodniej, lecz bomby, rakiety i zbrodnie rosyjskie.
W UE integracja zawsze była i pozostaje procesem, toteż obecnie potrzebujemy nade wszystko realizacji procesu dostosowywania się do nowej sytuacji poprzez konstruktywną, lojalną współpracę wszystkich ze wszystkimi przy realizacji konkretnych, służących nam wszystkim projektów. Przy świadomości, że wszystkie, rosnące pod naciskiem zagrożeń ambitne cele – gospodarcze, społeczne, klimatyczne, obronne i liczne inne – pod wpływem tzw. oszczędnych państw członkowskich, mają być realizowane za zaledwie 1 proc. PKB.
Na koniec, Szanowna Pani Minister, zwracam uwagę, że regularnie ponad 80 proc. (!!!) Polaków wspiera członkostwo w UE, w tym więc i zwolennicy rządów PiS. Także większość ma zaufanie do instytucji unijnych większe niż do własnego rządu. Jest to ogromnie pozytywny punkt odniesienia dla myślenia o miejscu Polski w Unii przyszłości. Jeśli tylko wszyscy, wzajemnie lojalni wobec siebie, zejdziemy na ziemię i zajmiemy się tym, co prawdziwie potrzebne i możliwe.
A wówczas, nie mam wątpliwości, przyczynimy się i do tego, co podkreśla Pani w swoim wystąpieniu, to jest do pożądanego i skutecznego „partnerstwa w przywództwie” Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych.
Eugeniusz Smolar
Gazeta Wyborcza, 18.08.2022 w internecie: https://wyborcza.pl/7,75968,28804272,oto-dlaczego-oslablo-zaufanie-do-niemiec-list-otwarty-eugeniusza.html
Ten tekst jest odpowiedzią na przemówienie pani minister spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec Annaleny Baerbock, wygłoszone przez nią na początku sierpnia w New School w Nowym Jorku. Reprezentująca Zielonych w rządzącej Niemcami koalicji (z socjaldemokratami z SPD i liberałami z FDP), mówiła w nim o konieczności wspólnego przywództwa amerykańsko-europejskiego wobec wyzwań, przed jakimi stanął świat po agresji Rosji na Ukrainę.
Całe przemówienie Annaleny Baerbock można przeczytać tutaj.
Seizing the Transatlantic Moment: Our Common Responsibility in a New World – Speech by Foreign Minister Annalena Baerbock at The New School in New York, 2.08.2022