Bycie państwem „frontowym” nie jest przywilejem. Jest ciężarem, ale też zobowiązaniem. Polska musi udźwignąć ciężar i pokazać, że potrafi sprostać zobowiązaniu. Zamiast popadać w zadowolenie z własnej ważności, warto się zastanowić, co z tej nowej roli dla nas wynika – pisze Janusz Reiter w artykule dla Rzeczpospolitej.
W 1989 roku Polska wkroczyła do polityki światowej pozornie zupełnie nieprzygotowana do tej roli. Gospodarczo zrujnowana, przez cztery dziesięciolecia pozbawiona suwerennej myśli państwowej i narzędzi uprawiania polityki, nagle stała się dla Waszyngtonu partnerem w wielkiej grze o przyszłość Europy. Polska, przy wszystkich swoich słabościach, miała wizję własnej przyszłości, siłę płynącą z wiary w wartości, o które walczyła, i zaufanie, bez naiwnych złudzeń, do świata zachodniego, którego częścią chciała się stać.
Ten optymizm imponował Amerykanom. Waszyngton dostrzegł w niej państwo, którego sukces może się przyczynić do pokojowego przekształcenia Europy na skalę porównywalną z tymi zmianami, które wcześniej przyniosły dobrobyt i bezpieczeństwo jej zachodniej części. Przy całej nierówności sił było to partnerstwo oparte na wspólnych interesach i wartościach – dodaje autor.