Jak rodzić, to na Wyspach

Nieopublikowany jeszcze raport Krystyny Iglickiej „Migracje długookresowe i osiedleńcze z Polski po 2004 roku – przykład Wielkiej Brytanii” spotkał się z ogromnym oddźwiękiem w mediach.

Jak rodzić, to na Wyspach
Dominika Pszczółkowska


Mieszkające w Wielkiej Brytanii Polki coraz chętniej decydują się na dziecko. Rodzą więcej dzieci niż Brytyjki i znacznie więcej niż Polki mieszkające w kraju. Brytyjskie dane przeanalizowała demograf prof. Krystyna Iglicka. Jak podaje w raporcie Centrum Stosunków Międzynarodowych, w Anglii i Walii w 2009 r. współczynnik dzietności dla kobiet urodzonych w Wielkiej Brytanii wyniósł 1,84. Ale aż 2,48 w przypadku kobiet mieszkających w Zjednoczonym Królestwie, ale urodzonych poza Wielką Brytanią.

Za tę drugą liczbę w znacznej części odpowiadają Polki, które w 2009 r. urodziły w Anglii i Walii ponad 18 tys. dzieci. To prawie tyle co Pakistanki i więcej niż kobiety pochodzące z Indii i Bangladeszu. Kolejnych prawie 2 tys. polskich dzieci urodziło się w Szkocji.
Jednym z nich jest 4,5-miesięczny Nikodem, syn pani Anny Olszewskiej z Edynburga. Wyemigrowała siedem lat temu, gdy tylko Wielka Brytania otworzyła rynek pracy dla Polaków. W Szkocji pracuje w firmie prawniczej, zajmuje się tam finansami. Z partnerem Marcinem nie zamierza w najbliższych latach wracać. – Nie rozważaliśmy więc, czy mam urodzić dziecko tu, czy w Polsce. Po prostu uznaliśmy, że to jest właściwy moment – mówi.

Decyzje rodaczek mieszkających na obczyźnie tym bardziej zaskakują, bo Polki mieszkające w kraju mają wyjątkowo mało dzieci – współczynnik dzietności wynosi niecałe 1,4.

– Polki mieszkające w Wielkiej Brytanii zachowują się jak imigrantki wywodzące się z krajów i kultur, gdzie rodzi się dużo dzieci, a nie jak imigrantki z kraju o wyjątkowo niskiej rozrodczości – mówi prof. Iglicka. – Pytanie, czy gdyby w Polsce były lepsze warunki, to rodziłoby się dużo dzieci?

Jej zdaniem pomoc finansowa, jaką państwo brytyjskie wypłaca matkom, ma wpływ na decyzję o urodzeniu dziecka, ale nie jest to czynnik najważniejszy. – Wbrew powszechnemu przekonaniu mamy dziś do czynienia nie z migracją krótkookresową, lecz osiedleńczą. Decyzja o urodzeniu dziecka w innym kraju to próba zakorzenienia się tam – uważa prof. Iglicka.

Pani Magda Karlicka mieszkająca pod Oksfordem ma już dwóch synów urodzonych w Anglii: prawie 5-letniego Antoniego i półrocznego Leona. – Nie planowaliśmy, że zostaniemy tak długo, ale dobrze nam się tu żyje, na razie zostajemy – mówi.

Obie rozmówczynie „Gazety” chwalą brytyjską opiekę zdrowotną, głównie porodową, i pomoc finansową państwa dla rodzin z dziećmi: darmowe leki, dofinansowanie żywności, becikowe 500 euro, sześć tygodni pełnopłatnego urlopu macierzyńskiego i kolejne 33 tygodnie częściowo płatne.

Wysokość pomocy zależy od wielu czynników, pani Ania dostaje niecałe 500 funtów miesięcznie (około 2,3 tys. zł). Macierzyństwo na emigracji ma tylko jedną poważną wadę: brak pomocy dziadków i innych członków rodziny.

Jak wyliczyła prof. Iglicka w latach 2004-09 w Zjednoczonym Królestwie urodziło się ok. 66-68 tys. polskich dzieci. Co więcej, rodacy coraz częściej sprowadzają swoje dzieci z Polski. – To ewidentny syndrom migracji osiedleńczej. Eurosieroty, o których tyle się mówiło, teraz przenoszą się do rodziców na Wyspy – mówi. W sumie w Wlk. Brytanii mieszka więc do 130 tys. polskich dzieci w wieku do 14 lat.

Zdaniem Iglickiej nie widać, żeby Polacy chcieli masowo wracać. Wyliczyła, że za granicą pozostaje od 1 mln 870 tys. (szacunki GUS za 2009 r.) do 2 mln 379 tys. Polaków.

Źródło: Gazeta Wyborcza